Gospodarstwo domowe jest jak firma. Trzeba dbać, żeby przynosiła korzyści, zasoby muszą być wykorzystywane efektywnie a koszty trzeba ciąć gdzie to tylko jest możliwe i potrzebne. Podpisywałem dzisiaj umowę z firmą dostarczającą energię i dostałem do wyboru dwie opcje: pierwsza taka, w której inkasent zczytuje licznik co miesiąc i ja płacę każdego miesiąca akurat za tyle na ile wskazuje zużycie prądu; a druga to taka, że zczytywanie licznika odbywa się raz na pół roku a przez każde pół roku płacę rachunki na podstawie prognozy zużycia a potem następuje korekta na kolejne pół roku i wyrównywana jest ewentualna nadpłata lub niedopłata związana z rozbieżnością prognozy i faktycznego zużycia energii.
Odruchowo wybrałem opcję pierwszą: będę płacił za każdym razem tylko za to co zużyję! Ale zanim uprzejmy urzędnik skończył wprowadzać umowę do systemu szybko przeanalizowałem swój wybór: w końcu przecież w każdym z tych przypadków zapłacę tylko za to co zużyłem a różnica między tymi opcjami polega tak naprawdę zupełnie na czym innym. Dla firmy i inkasenta pierwsza opcja oznacza w ciągu roku 12 wizyt (podróży przez miasto), 12 odczytań licznika, wypełnienia 12 dokumentów i przekazania mi ich do zapłaty. Natomiast druga opcja już tylko dwie wizyty i tyleż odczytań licznnika i także dwa dokumenty dotyczące zapłaty. Firma z pewnoscią wolałaby tę drugą opcję.
A ja? Co te dwie możliwości oznaczają dla mnie? W pierwszej będę musiał 12 razy w roku łączyć się z bankowościa internetową i 12 razy w roku wypełniać dane do przelewu, które przecież co miesiąc będą inne. W drugiej zaś najprawdopodobniej będę musiał to zrobić jedynie dwa razy w roku w celu ustawienia zleceń stałych na najblizsze półrocze tak by bank automatycznie wykonywał przelew prognozowanej kwoty zużycia. I dla druga opcja jest korzystniejsza. Wszyscy – i ja i firma – oszczędzamy czas i energię i o to tu chodzi. Rozwiązania racjonalne ekologicznie i ekonomicznie idą w parze. A uprzejmość urzędnika, z jaką zmienił w umowie mój pierwotny wybór, jest bezcenna.